Druga relacja z BoatshowCup
To już półmetek Omega Cup
Gdy nie ma się własnej łódki, a jest się otwartym na wszelkie propozycje, byle tylko poczuć zew rywalizacji na wodzie, każdej zimy pojawia się ten sam dylemat „jak będzie wyglądał zbliżający się sezon żeglarski?”. Na początku tego roku zadawałam sobie te samo pytanie, snując różne plany, aż pojawiła się opcja stworzenia damskiej załogi w klasie Omega Standard. Chętnych dziewczyn było dużo, a zapał ich przerażająco duży, co budziło we mnie sceptyczne nastawienie do realności i powodzenia pomysłu. Nie można jednak rezygnować od razu nie podejmując żadnej próby. Odbyłyśmy kilka spotkań w zimowe wieczory, by po pierwsze lepiej się poznać, a po drugie nakreślić plan działania, miejsce treningów, ich częstotliwość, grafik startów w regatach, itp. W efekcie stworzyłyśmy bardzo ambitny program, z dużą ilością godzin przeznaczoną na treningi, na pracę nad łódką, itp. Był to pierwszy etap weryfikacji załogi. Gdy się już pracuje, ma się zobowiązania wobec świeżo co założonych rodzin, a jednocześnie mało doświadczenia regatowego, ciężko jest ze sobą wszystko zgrać i zostają tylko najwytrwalsze jednostki, na tyle zdeterminowane i chętne do podejmowania trudnych wyzwań, że stanowią idealne zestawienie do budowania porządnej załogi regatowej, nastawionej na sukcesy, potrafiącej przyjąć porażkę i czerpiącej radość ze zmagania się z żywiołami wiatru i wody, które jak wiadomo, nieraz potrafią dać człowiekowi ostro w kość. Tak powstała na Wybrzeżu kobieca załoga PROCAD’a w klasie Omega Standard, stacjonująca na co dzień w Jachtklubie Stocznie Gdańskiej.
Dziś jesteśmy już na półmetku zmagań w Omega Cup – Pucharze Polski 2011 r. Początkowo naszym celem było przypływanie na metę przed innymi załogami damskimi (aktualnie w klasie Omega Standard startuje jeszcze damska załoga z południa Polski PROXIMA, ze sterniczką Sulińską Magdą oraz załoga mieszana ze sterniczką Szwankowską Katarzyną). Już po pierwszych regatach we Wdzydzach okazało się, że powinnyśmy mierzyć znacznie wyżej.
Codzienna rzeczywistość znacznie zweryfikowała nasze plany treningowe i póki co trzymamy się tylko grafiku startów w regatach. Rzutuje to zapewne na nasze bardzo nierówne pływanie. Pierwsze regaty, II miejsce w klasyfikacji generalnej, regaty w Warszawie już tylko piąte miejsce, później NordCup na zatoce i znowu powrót na podiom na debiutowym drugim miejscu.
Ostatnie regaty, w Giżycku Boatshow Cup, znowu sprowadziły nas na ziemię i wytknęły zaniechanie treningów. Nastawione bardzo pozytywnie, po regatach w Gdańsku, liczyłyśmy na miejsce w tzw. czubie, a tu już od pierwszego wyścigu coś szło nie tak. Najpierw sytuacja kolizyjna „prawy – lewy” z załogą AQUADUO, przez co musiałyśmy wykręcić karę, później zlekceważenie boi rozprowadzającej (tu składamy wielkie podziękowania załodze AQUADUO, która szybko nas poinformowała o popełnionym błędzie i zdążyłyśmy jeszcze zawrócić bez straty miejsca). Cały bieg łódka jakość tępo szła i nie mogłyśmy ocenić dlaczego. Drugi bieg, dobry start, z myślą, że wracamy do gry, robimy zwrot na lewy hals i spokojnie płyniemy na świeżym wietrze, wywieszone wszystkie na balaście. Nagle tak jakby ktoś wyłączył wiatr, silny przechył na nawietrzną, odkrętka o dobre 30 stopni i już widzę dwie dziewczyny w wodzie, ja po pas mokra, próbuję jeszcze jakość wspiąć się na burtę, ale tylko pogarszam sytuację, ciągnąc łódkę na siebie. Z rezygnacją wstrzymuję oddech i wchodzę do wody aby odpłynąć i rozpocząć akcję stawiania. Maja „dziobowa” (w załodze mamy 3 Maje! ) zwinnie wspięła się na miecz, ale to nie wystarczyło by uchronić nas przed „grzybem”. Wspinam się do Mai i zachęcamy kolejne dziewczyny do dołączenia do nas i tu moje wielkie, bardzo pozytywne zaskoczenie. Za jakąś minutę już stoi przy nas motorówka z ratownikami, pytają nas o samopoczucie i oferują pomoc, z zaznaczeniem oczywiście, że jak ją przyjmiemy to zostaniemy zdyskwalifikowane z tego biegu. Mając świadomość, że przy naszej wadze i nikłym doświadczeniem w stawianiu Omegi cała operacja zajmie nam spokojnie tyle czasu co trwa bieg, śmiało podejmuję decyzję przyjęcia oferty pomocy. Dotąd (a już przeżyłam parę podobnych akcji w swoim życiu) pomoc z zewnątrz polegała na tym, że zawodnicy dostawali instrukcje z motorówki i w momencie jak już łódka drgnęła motorówka podpływała pod maszt i pomagała dokończyć manewr stawiania łódki. Tym razem było zupełnie inaczej. Zostałyśmy zabrane na motorówkę, podpłynął nurek, zanurkował, coś zrobił przy łódce i przy pomocy asystującej motorówki po ok. 20 min akcji nasza łódka już stała. Część naszych rzeczy została wyłowiona i spokojnie wróciłyśmy na pokład omegi. Przemoczone totalnie, ale zaskoczone tak miłą obsługą, byłyśmy gotowe do dalszych startów. Czekanie do kolejnego biegu spędziłyśmy na podsuszaniu się, co łatwe nie było, bo słońce uparcie chowało się za chmurami, oraz na poszukiwaniu reszty rzeczy. Więcej nic nie znalazłyśmy, więc pozostało nam szybkie ogarnięcie się i kolejny start. Z lekkim lękiem wychodzenia na balast, płyniemy w kolejnym biegu początkowo gdzieś na trzeciej pozycji, ale ilość wody w komorach skutecznie nas spowalnia i kończymy na piątym miejscu. Przed czwartym biegiem przystępujemy do akcji wybierania wody z bakist, kombinowanie gąbki, czerpaków, wylewamy i wylewamy, spokojnie z jakieś 5 litrów i końca nie widać. Wreszcie start, wychodzimy na pierwszej pozycji, aczkolwiek blisko naszych oponentów i nagle trzask! Widzę maszt lecący prosto na mnie, szybko oceniam sytuację czy się złamał czy puścił sztag i rzucam się na pokład, by uniknąć uderzenia. Maja „dziobowa” znowu wykazuje się refleksem i wprawdzie ląduję w wodzie, ale unika bezpośredniego kontaktu z masztem. Agnieszka (nasza trymerka foka, jedyna nie Maja), prosi z trwogą w głosie o zabranie z niej żagli, nie wie co się dzieje, ale też unika bezpośredniego uderzenia. Kolejna Maja (trymerka grota) również wychodzi bez szwanku, lecz zaskoczona sytuacją zaczyna się śmiać i nawołuje Maję za burtą by do nas płynęła, bo my raczej do niej już nie dopłyniemy. I znowu miłe zaskoczenie, zawodnicy mimo trwającego wyścigu oferują swoją pomoc, kosztem rezygnacji z biegu, ta sama motorówka co nam pomagała przy wywrotce, jeszcze szybciej jest przy nas i pomaga się ogarnąć. Nam oczywiście jest głupio, że to znowu my potrzebujemy pomocy, ale taki już pech. Przy wywrotce, zdecydowanie można ocenić brak opływania załogi i opóźnione reakcje na pewne zdarzenia, ale co do masztu to zdecydowanie zły omen nad nami czuwał. Szczęście w nieszczęściu nikomu nic się nie stało, maszt się nie złamała, a urwaną rolkę na topie masztu, główną sprawczynię naszych atrakcji na wodzie, szybko udaje nam się zastąpić dwoma szeklami i jesteśmy gotowe do startów kolejnego dnia. Strasznie zmęczone, ale pozytywnie nastawione dzięki dużym napływom adrenaliny w ciągu całego dnia, korzystamy z wieczornej imprezy, integrując się z innymi załogami i zapowiadając rehabilitację.
Następny dzień jednak nie był wolny od niespodzianek. Przychodzimy do łódki, szybki klar i patrzymy, nie ma koreczka. Kto pływał jeszcze na starszych optymistach, dobrze wie, że koreczek to podstawa i bez niego daleko się nie popłynie. Czy komuś nasz koreczek się spodobał i zapomniał go później oddać, czy raczej jakieś dziecko stwierdziło, że taki ciekawy element, to trzeba go sobie przygarnąć, nie wiemy, będzie to dla nas nieodkrytą tajemnicą na zawsze. Fakt był taki, że na szybko trzeba było coś kombinować i przez to spóźniłyśmy się na start jakieś dobre 3 minuty. Na szczęście ostatni bieg kończymy z klasą, ustępując miejsca tylko Filipowi Pietrzakowi z Politechniki Gdańskiej.
Z Giżycka wyjeżdżamy z dziesiątą lokatą. Dalekie miejsce, ale biorąc pod uwagę wszystkie przygody po drodze, to na dziewiętnaście załóg, to nie jest to wynik aż tak tragiczny. Punktów w ogólnej punktacji nam nie przybędzie, ale nabyte doświadczenia i bądź co bądź natłok pozytywnych emocji, tylko nas wzmocniły. Już nie możemy doczekać się startu w Szczecinie za dwa tygodnie. Oczywiście naszym planem jest znów stanąć na podium, a marzeniem, wyprzedzić dotąd niepokonaną załogę Politechniki Gdańskiej.
Na zakończenie muszę dodać, że moje początkowe mieszane uczucia związane z pomysłem startu w klasie Omega Standard, szybko się rozwiały. Atmosfera panująca w klasie jest bardzo pozytywna. Poziom większości załóg na tyle wysoki, że jest z kim się pościgać, czując ducha rywalizacji i z regat na regaty ma się wrażenie, że poziom ten wzrasta. Starty w Omega Cup – Puchar Polski 2011 r. może nie wiążą się aż z taką dawką adrenaliny jaką ma się w meczach, szczególnie na prestarcie, ale mogą stanowić świetną alternatywę dla tych, którzy szukają możliwości regularnego ścigania się, przy stosunkowo niewielkim nakładzie finansowym, mając do dyspozycji tylko weekendy.
A jak ma się takie wsparcie techniczne i psychiczne jak my mamy, ze strony załogi PROCAD Racing Team Omega Sport, to pływanie może być tylko miłe, łatwe i przyjemne!